czwartek, 23 grudnia 2010

Krwawe święta.

Usiadła. Ogarnięta dziwnie duszącym uczuciem, które rozsadzało jej wnętrzności od wewnątrz. Zabrakło jej sił do walki z samą sobą. Twarz schowała w swych zakrwawionych dłoniach tak, że gorzka substancja z chabrowych oczu mieszała się z czerwonym płynem ustrojowym o specyficznym smaku i zapachu. Tą zabójczą mieszankę różnych organicznych specyfików wtarła w swoją twarz, wydając z siebie dźwięk głośnego westchnięcia, cichego krzyku i zduszonego łkania. Palce wplotła w swe krucze włosy, szarpała się z nimi, a paznokcie wbijała w skórę głowy. Nic nie pomogło wymazać przeraźliwych obrazów i tego przenikliwego uczucia. Zaczęła krzyczeć. Przez jej gardło przeszedł makabryczny dźwięk rozpaczy, frustracji i strachu. Jak mogła? Nigdy nie brakowało jej pieniędzy, jedzenia, nie brakowało miłości, ani poczucia bezpieczeństwa, czy też pozycji w społeczeństwie. Pieprzona tradycja mas ludzkich istnień. I my nazywamy się ludźmi cywilizowanymi. Wszędzie krew, krew. Przez nasze sumienia strumieniami przelewa się krew.

Siedziała. Za oknem biały puszek pokrył świat, a słońce odbijając się od śnieżnej pokrywy oślepiało nieświadomych ludzi. Jej kuchnia ociekała krwistą substancją. Oparta o szafkę, skulona na zaplamionych kafelkach, z obłędem w gestach i szaleństwem w oczach. „Pieprzona tradycja” powtarzała chowając twarz w dłoniach. Obślizgłe ciało znów zaczęło uderzać o kuchenny blat i w dusznym pomieszczeniu rozległo się nieme „za co?”- wtedy nagle mieszkanie przeszył kobiecy krzyk.

Wnioski: Biedna kobieta. Biedny karp.
Pytanie: Gdzie był wtedy mężczyzna?